Archive for września 2013

środa, 4 września 2013
 
   Do Rybnika pojechałem trzeci raz (poprzednio byłem w 2010 i 2011). Cel był jeden: wygrać kategorię M30. W latach poprzednich byłem dwukrotnie drugi, miało być zatem do trzech razy sztuka...

   Trzy godziny snu (tak jakoś wyszło), pobudka o 3 nad ranem, w trasę ruszam po czwartej. Już gdy wstawałem z łóżka wiedziałem, że samopoczucie moje dalekie jest od ideału, więcej, było kiepskie.
Na miejscu jestem o 9.30. W biurze zawodów tłoku nie ma więc formalności poszły sprawnie. Zapisany na dwa wyścigi: masters (4 x 9 km) i elita open (6 x 9 km). Pada deszcz, chyba nawet leje...
Na 1,5 h do startu wsuwam "kolarskie" śniadanie. Trochę za późno ale sam jestem sobie winien, planowałem być w Rybnik znacznie wcześniej.
Nie pada już tak mocno, czas nagli, naszykowałem co trzeba (ciuchy, rower, przypinanie numerów). Kręcę się w okolicach kreski. Parę minut i jestem przemoczony. Nadal pada, do startu kilka minut, samopoczucie nadal fatalne.
Punkt dziesiąta ruszamy na trasę. Mastersi, trzy kategorie, wszyscy razem, całkiem fajny peleton.



Mokro ale dość ciepło. Dyspozycja ? Bez zmian. Zmieniam plany. Żadnych akcji, jechać bo jechać. Może uda się coś na kreskę...
Już na pierwszej rundzie wszystko się rwie i już nie jest tak "tłoczno". Co chwila jakieś skoki, jakieś ataki. Na rondach ślisko, o czym kilku przekonało się osobiście lądując na tyłkach na asfalcie. Jadę czasem z przodu, czasem gdzieś w środku...zależy jak się układa. Pod koniec drugiej rundy ktoś odjeżdża. Niby cały czas jest bezpieczny dystans ale gość się nie poddaje. Na trzeciej rundzie łapie mnie już konkretna bomba. Przestałem już nawet myśleć o końcówce...
Czwarta runda bez ikry. Z przodu odjazd solo...wcześniej już wiedziałem, że z mojej kategorii. Zwycięstwo pojechało, podium odjeżdżało powoli w "głowie". Na kilometr do mety jakimś cudem złapałem oddech. Jest szeroko (choć bardzo ślisko) i udaje mi się być z czuba.


Dwóch z M40 zaczęło finisz nieco wcześniej. Ja czekam do ostatniej chwili. Ostatnie 500 metrów i się zaczęło...
Twardo, mocno, szybko i niebezpiecznie. Z lewej Szaman z M40 prawie łeb w łeb, z prawej jeszcze ktoś. Setka do kreski. Uda puchną, głowa mówi: "nie poddawaj się". I tak też było. Z zaciśniętymi zębami wygrywam z grupy. Kilka metrów za linią mety poszedł haft...chyba z wysiłku...
Drugi w M30. Trzeci raz na Tour De Rybnik i trzeci raz drugi :)


   W drugim wyścigu nie startuję. Musiałbym stanąć na starcie po zaledwie kilku minutach przerwy. Byłem przemoczony i potwornie zmęczony. Do tego strasznie bolały mnie uda...Postanowiłem nie ryzykować i bawić się resztę dnia w kibica.

   Tour De Rybnik 2013 to już historia. Czy pojadę za rok ? Pewnie tak...
Tegoroczna odsłona jak zwykle perfekcyjnie zorganizowana. Wszystko na tip top. Nie było do czego się przyczepić i oby tak dalej Robert :)

   



Pudło na "bombie" w Rybniku

Posted by wicklowman

Copyright © ... - Black Rock Shooter - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan