Archive for 2014

sobota, 16 sierpnia 2014
  O tegorocznym Tour De Pologne Amatorów
   

   Buziak przed startem to fajna sprawa...

   Myślałem, że się miniemy ale udało się. Szedł w dół kiedy to ja kierowałem się w stronę ronda. Buziak, dwa słowa....pomyślałem: "do zobaczenia na mecie synku"
Start w tym roku traktowałem jakoś wyjątkowo. Kogoś brakowało ale ten całus od syna dał mi więcej energii niż najlepszy shoot czy izotonik. Nie zależało mi na żadnym miejscu, nie wyznaczyłem sobie żadnego minimum. Mówiłem Andrzejowi (dzięki za towarzystwo) co prawda, że chciałbym być w drugiej setce...ale jakoś później o tym nie myślałem. 

   Ząb...

   Zacząłem dość ostro, przecież to 4 km z hakiem więc wytrzymam. Gdzieś w połowie zaczęło dziać się coś co nie powinno. Słabłem szybko, za szybko. Zmęczony dotarłem do szczytu. W Zębie w prawo i dalej pod górę. Głowa swoje, nogi swoje. Tego dnia jakoś nie mieli zamiaru się dogadać. Z metra na metr było już tylko gorzej i wolniej. Na szybkim i wąskim zjeździe przez Leszczyny próbowałem nadrobić. Przejazd przez Zakopiankę. W Białym Dunajcu stojący z obu stron kibice sprawili, że pojawił się uśmiech...

   Gliczarów...

   Początek to pikuś (teoretycznie). Ale co będzie na ścianie Bukovina skoro już teraz brakuje mocy ? Jechałem swoje. Psycha troszkę siadała bo mijali mnie wszyscy Ci, których ja minąłem pod Ząb. W oddali widziałem już schody. Zdjąłem okulary i nerwowo szukałem na nie miejsca. Ostatecznie wylądowały z przodu, za rozpiętą koszulką. Nie cieszyłem się już na widok kibiców. Okulary wypadły i musiałem się zatrzymać. Z tego wszystkiego nie podziękowałem komuś, kto pomógł mi ruszyć z miejsca. Ujechałem 500 metrów i wypadły ponownie. Chyba głowa zaczęła pracować bo przypomniałem sobie o tylnych kieszonkach. Na samym szczycie słyszę "dawaj Michał, dawaj". To był Robert, kolega, z którym kiedyś się ścigałem... W lewo i zjazd, czas na złapanie oddechu, tutaj już o nadrabianiu nie myślałem.



   Od ronda do mety...

   Równe 4 km podjazdu. Nie wiem czemu ale finałowy odcinek wyszedł mi chyba najlepiej. Może to uczucie, że koniec już blisko ? Jechałem równo, oddech jakby lżejszy. Pojawiły się barierki z lewej jak i z prawej. Jakieś dzieciaki krzyczeli "rzuć bidonem". Uśmiechnąłem się znowu... Gdyby mi tak dobrze szło na trasie jak im szły okrzyki to pewnie byłoby pudło ;) Mija mnie trzech tuż przed metą...koniec.



   Gdzie on jest...

   Nawet nie pamiętam jak bardzo byłem zmęczony. Szukałem wzrokiem syna. Rozglądając się a to w lewo a to w prawo nawet nie zauważyłem kiedy na mojej szyi pojawił się medal. Rozglądałem się nerwowo. Zobaczyłem Andrzeja ale przecież to nie o niego chodziło. Masa ludzi...na mnie nikt w tym roku nie czekał...



p.s. I On był cały czas na basenie :)
p.s. II 447 miejsce open
p.s. III zatrucie, które prawdopodobnie zaczęło dawać się we znaki tuż po starcie puściło mnie po tygodniu...

   
piątek, 1 sierpnia 2014

W niedzielę rusza 71 Tour De Pologne...



Polacy...

   Rafał Majka - na bank da z siebie wszystko. Ale czy starczy sił po Giro i TDF ? Albo będzie w kopie i uskrzydlony dwoma pięknymi zwycięstwami etapowymi we Francji powalczy o pudło albo...nie zdziała nic. Tylko takie scenariusze biorę pod uwagę. Albo będzie mega wynik albo nic nie będzie.

   Paweł Poljański - zbiera doświadczenie. Osobiście uważam, że nie powinno mieć się co do niego żadnych oczekiwań.

   Sylwester Szmyd - chyba jego ostatnia szansa na pokazanie się z dobrej strony. Może koszulka najlepszego górala. W generalce raczej nie ma szans...


CCC...

   Może Tomek Marczyński ? Przypomnijmy sobie sezon 2012. Vuelta a Espana, Vuelta a Murcia, najlepszy góral podczas TDP... Była forma ale i ekipa inna. Mój czarny koń. 
   Davide Rebellin. Leciwy Włoch walczy zawsze. Ma nosa i ogromne doświadczenie. Generalka pewnie nie ale etap, może nawet dwa ? Uważam, że tak.
   Mateusz Taciak. Czasówka i ucieczki na etapach. Mocne i ważne ogniwo w drużynie z Polkowic.
   I wreszcie Marek Rutkiewicz czyli popularny Rutek. Wydaje się, że najlepsze lata ma za sobą... Marek ma 33 lata, a to ponoć wiek w kolarstwie idealny. Może w tym sezonie przypomni się kibicom ? Nie można go lekceważyć ani skreślać. Poniżej fajna fotka, jak to wspólnie z moim synem i rodzicami kibicowaliśmy Markowi w roku 2011 na Drodze do Olczy w Zakopanem :)




Reprezentacja Polski...


   Walka na trasie czyli ucieczki i klasyfikacje. Nie widzę wśród nich kandydatów do zwycięstwa w generalce ani na etapach ale walczaków nie brakuje. Kamil Gradek i Paweł Bernas, na tych dwóch kolarzy zwróciłbym największą uwagę. Młodzi, zdolni, ambitni...mocno trzymamy kciuki za wszystkich biało-czerwonych !!!


Na etapach powalczą...

- Michael Matthews ORICA GREENEDGE
- Martin Velits OMEGA PHARMA
- Edvald Boasson Hagen SKY
- Ben Swift SKY
- Tyler Farrar GARMIN SHARP
- Sacha Modolo LAMPRE MERIDA
- Thor Hushovd BMC
- Moreno Moser CANNONDALE
- Theo Bos BELKIN
- Yahueni Hutarovich AG2R

W górach liczyć się będą...

- Pieter Wienning ORICA GREENEDGE
- Thomas De Gendt OMEGA PHARMA
- Rafał Majka TINKOFF SAXO
- Sebastian Gomez Henao SKY
- Fabio Aru ASTANA
- Ryder Hesjedal GARMIN SHARP
- Przemysław Niemiec LAMPRE MERIDA
- Robert Kiserlovski TREK
- Sylwester Szmyd MOVISTAR
- Andrey Amador MOVISTAR
- Christophe Riblon AG2R
- Marek Rutkiewicz CCC
- Davide Rebellin CCC
- Tomasz Marczyński CCC


Generalka...

***
Fabio Aru - ASTANA
Ryder Hesjedal - GARMIN SHARP
Sebastian Gomez Henao - SKY

**
Pieter Wienning - ORICA GREENEDGE
Andrey Amador - MOVISTAR
Rafał Majka - TINKOFF SAXO

*
Przemysław Niemiec - LAMPRE MERIDA
Thomas De Gendt - OMEGA PHARMA
Christophe Riblon - AG2R


W roli czarnego konia...



@wiki




















   


Rusza 71.Tour De Pologne

Posted by wicklowman
sobota, 21 czerwca 2014
   Od trzech sezonów maj to miesiąc najbogatszy w starty, przynajmniej u mnie. Głównie za sprawą Tour De Powiat czyli Maratonu Rowerowego po Ziemi Zgierskiej, w skład którego w tym roku weszło 5 wyścigów szosowych.

   Ale od początku...

   W weekend majowy dwa starty w Kole. Pierwszy to ITT. Mój debiut w czasówce jeżeli chodzi o mastersów. Dzięki uprzejmości Roberta (trener w KLTC Konin) mogłem pojechać na prawdziwej kozie, w prawdziwym kasku czasowym i w kombiaku.
Czasówka miała tylko 7,6 km (w regulaminie było 10 km) ale była dość wymagająca. Trasa w lesie, pofałdowana, do tego było bardzo zimno. Czas jaki wykręciłem to równe 12 minut co dało marną ;) średnią 38 z małym hakiem. Strata do zwycięzcy minuta i 18 sekund, miejsce siódme na dziewięciu startujących. Szału jak widać nie było, ale doświadczenie bezcenne...
   Następnego dnia odbył się kolejny wyścig w Kole. Tym razem start wspólny na dystansie 70 km. Pogoda o niebo lepsza niż na czasówce, obsada dość silna.
Dość szybko po starcie ostrym zawiązała się akcja. Po szybkiej analizie kto jest w odjeździe stwierdziłem, że szanse mają duże. Przeskoczyłem i...pojechało. Z upływem kilometrów ekipa ciągle się kurczyła  i ostatecznie zostało nas siedmiu. Na jakąś dyszkę do kreski Kamil z Żoliberów postanowił przeciągnąć nieco towarzystwo kilkoma konkretnymi skokami. W efekcie z przodu znalazło się trzech z Cyklosportu, potem my czyli trójka z M30, za nami Piotrek z Cyklo. Ten ostatni jechał z pierwszą trójką ale miał defekt. Na finiszu nie miałem najmniejszych szans na równorzędną walkę. Raz, że byłem mocno ujechany, dwa, że moimi towarzyszami byli nie byle jacy rywale: Baltazar z Żoliberów i Głowacki z Elbląga. Wpadło 3 miejsce, czyli pierwsze pudło w sezonie :)

...podium w Kole


   Kolejny weekend to pierwsze dwa etapy Tour De Powiat.
W sobotę w Głownie czekało nas szybkie i krótkie ściganie na rundach. Niestety krótko po starcie już wiedziałem, że nie ma szans na wynik. Sztyca od siodła wpadła dobre kilka cm w ramę. I ponieważ nadal wpadała to resztę dystansu przejechałem w pedałach. Na finiszu z grupy drugi, ostatecznie 4 miejsce w kategorii. 
   Niedziela, kolejne kryterium TDPowiat, tym razem w Zgierzu. W zeszłym roku szósty, dwa lata temu wygrana na solo...bardzo chciałem powtórzyć wynik sprzed dwóch lat, tym bardziej, że mocno kibicowała mi na trasie moja żonka :)
30 szybkich i krótkich rund, w sumie prawie 40 km, tyle było do pokonania. Nie padało ale mokro na całej trasie. Przejazd kolejowy, na którym pękła mi skorupa siodła rok temu zalany asfaltem.
Przebieg ? Na trzeciej rundzie skok lewą stroną. Po chwili na kole siedziała dwójka: Wola i Emil z Włókniarza (zwycięzca z Głowna). Współpraca układała się wzorowo i tak do mety. Na kresce pierwszy...szczęśliwy, żona jeszcze bardziej ;)

...w Zgierzu na rundzie

...w Zgierzu na rundzie

   W następny weekend odwołany został trzeci etap Tour De Powiat w Parzęczewie. Prognozy pogody łaskawe na ten dzień nie były ale odwoływać imprezę z tego powodu ??? Pojechałem na Puchar Polski do poznańskich Smochowic. Kryterium, spora kasa do wygrania, co w mastersach jest rzadkością. Od rana nie padało...niestety tuz przed startem zaczęło....jak wyjeżdżałem do domu to padało nadal. Cała kryterka w zasadzie w ulewnym deszczu. Na starcie stałem na szarym końcu, a ponieważ szła od razu ostra rura to nie było jak się przecisnąć bliżej. Już na pierwszych rundach walczyłem z własnymi słabościami. W końcu nadszedł ten moment...strzał. Zrobiła się dziura, ktoś puścił koło...nawet nie podjąłem walki. Uformowała się grupka i tak do mety. Start kompletnie nieudany. Rąk nie załamywałem, przecież to nie ostatni raz...

   Nazajutrz kolejny etap TDPowiat w Strykowie. Ściganie na 4 rundach, każda po 13 km. Aura tym razem dopisała. W połowie pierwszej rundy wspólnie z Wolą załapaliśmy się na koło trzech Cyklomaniaków z Łodzi. Mocna praca szybko dała efekty. Akcja udana, odjazd poszedł. Nasza przewaga rosła w bardzo szybkim tempie. Na kresce drugi, wygrał Wola. Z wyniku mega zadowolenie, tym bardziej, że noga tego dnia nie podawała...

...silny Ozorków przed startem w Strykowie ;)
...od lewej: Przemek (mój kuzyn), Szymek (mój chrześniak), ja i Wola

   Kolejna sobota, ostatni etap Tour De Powiat w Aleksandrowie Łódzkim.
Zasmarkany ale jednak pojechałem. Wszystko po to aby tylko ukończyć i być branym pod uwagę w klasyfikacji generalnej cyklu. Na wyścigu byłem statystą. Żadnych skoków...nic. Jechałem aby jechać. Na finiszu dałem z siebie wszystko co mogłem i rzutem na taśmą zdobyłem punkcik, który dał mi wygraną w generalce. Dwa lata temu drugi, rok temu trzeci, w tym roku pierwszy :)
Cały cykl oceniam bardzo pozytywnie. Startowe 2 zł na wszystkie pięć wyścigów !!! Elektroniczny pomiar czasy, wyniki w sieci tego samego dnia wieczorem, prawie wzorowa organizacja, trofea, dyplomy, upominki...w przyszłym roku powinno się zmienić nazwę cyklu...na np. Wyścigi Szosowe o Puchar Starosty albo coś w tym rodzaju...impreza ma spore szanse przekształcić się z lokalnego, jak to nazywają "ogóra" w prawdziwe wyścigi szosowe, na które przyjedzie jeszcze więcej "wycinaków", których w naszym regionie i nie tylko nie brakuje.

   Ostatnia sobota maja. Start w Mistrzostwach Polski Masters w jeździe indywidualnej na czas. Koza nadal była u mnie, kask także. Pojechałem sprawdzić własne możliwości i poznać swoje miejsce w szeregu ;)
W każdej kategorii wiekowej masa startujących. Przyjechałem nie mając celu czyli pełen spontan. Co ma być to będzie. Dopiero po rozgrzewce wiedziałem jaki wynik mnie zadowoli. W jej ramach przejechałem cała trasę. Co stwierdziłem ? Trasa wymagająca, góra dół, płaskiego tyle co kot napłakał. Typowe, interwałowe hopki. Średnia w granicach 40 km/h i zejście poniżej 30 minut...tak się rysował mój cel, który udało się zrealizować. Miejsce ? 21 na 30 startujących. Żaden wstyd...
Organizacyjnie niestety do kitu. Puszczanie co 30 sekund (wbrew przepisom), ponieważ było zbyt dużo startujących, zrobiło swoje. Sędziowie z Wielkopolski kolejny raz pokazali, że są najgorszymi w Polsce. Dali ciała na całej linii...dyskwalifikowali i jeszcze raz dyskwalifikowali...szkoda tylko, że nie tych co trzeba. Pewne sprawy udało się wyprostować na miejscu jednak spory niesmak pozostał....

...gdzieś na trasie ITT w Złotym Potoku

   I tak oto wyglądał maj...

@wiki









Taki był maj...

Posted by wicklowman
wtorek, 17 czerwca 2014
   Zanim wezmę się za podsumowanie maja (startów było sporo) to może słów kilka o szosowych MP Masters w Krzywiniu, które odbyły się 15 czerwca w niedzielę. Te przeszły do historii bez...historii ;)
 
   Tydzień treningowy przed wyglądał kiepsko. Walka z ramą, jakimiś dziwnymi trzaskami, czasu na dłuższe jazdy też brakowało. Dwa razy po godzinie w celu sprawdzenia pozycji itp...tylko tyle. Wiedziałem, że start będzie wyglądał tak: albo na świeżości albo na bombie. Bomby nie było ale świeżości też nie niestety.

   Początek bardzo nerwowo. Kilku z nas (w tym ja) nie podpisało listy startowej na czas. Efekt ? Peleton pojechał a my składaliśmy swoje autografy pod namiotem. Gonitwa, jęzor do pasa, na szczęście w głównej grupie byliśmy po jakimś kilometrze. Początek wyjątkowo spokojnie. Pierwsza runda traktowana chyba jednakowo przez wszystkich, zapoznać się z trasą i takie tam. Na drugiej zaczęło się już to co powinno. Co chwila "coś". Próbowałem aktywnie (pierwsze 50%) ale noga nie ta zdecydowanie. Wszystkie decydujące akcje przepuściłem. Zwyczajnie brakowało mocy...nie wspominam już o tym, że drugie 50% jechałem za daleko i zbyt asekuracyjnie. Na siódmej rundzie (w sumie było ich osiem po 15 km) spory kryzys na hopce, przetrwałem tylko dlatego, że pamiętałem doskonale o dość długim i szybkim odcinku w dół. Ósme okrążenie to kurcze do samej kreski... Finisz ? Mocno schowany, gdzieś dorwałem lukę z lewej strony ale było zbyt nerwowo i zbyt blisko barierek by ryzykować zdrowiem i sprzętem. Ostatecznie 33 miejsce, startujących blisko setki.

   Podium nie było zaskoczeniem. Górecki wygrał na solo i pokazał pozostałym swoje miejsce w szeregu ;). W głównej grupie razem ze mną przyjechało co najmniej kilku kandydatów do pudła co pokazuje, że MP jak co roku rządzą się zupełnie innymi prawami... Pogoda dopisała, było bardzo ciepło (chyba nawet troszkę za jak dla mnie) i dość wietrznie. Trasa ładna, z dwoma krótkimi, interwałowymi podjazdami na płytę. Organizacyjnie impreza bez zarzutu... W przyszłym roku rewanż :)

Poniżej trochę cyferek i kilka strzałów z trasy (fotki pochodzą z portalu Wrocławska Gazeta Kolarska)...

Dystans: 122,7 km
Czas: 3:01:08
Średnia prędkość: 40,7 km/h
Hr: 166/192
W pionie: 547 metrów
Średnia temp: 23,6

Garmin Connect
Wyniki wszystkich kategorii wiekowych





piątek, 30 maja 2014

Bomba według Szymonbike'a...

   Ja od niego dostałem bana, mimo to czasami zaglądam, czasami nawet czytam, czasami nawet coś obejrzę. I obejrzałem Roadtripping Calpe na Vimeo. I tak oto według Szymona wygląda bomba:

"Bomba ? To jest fachowe określenie wśród kolarzy określające stan fizjologiczny..."

   Nic nowego w sumie...ale mnie bardziej ruszyło to co było dalej:

"...ale do tego dochodzą jeszcze parametry mentalne...tak bym powiedział...obniżone morale...wprost proporcjonalne do obniżonego poziomu cukru...tak chyba bym to ujął..."

   No właśnie...morale. I tutaj dochodzimy do sedna...

Chłopaki płaczą...

   ...bo takie mamy czasy i nie ma czego się wstydzić. Mnie dzisiaj dopadła taka bomba, człowiek czasami jest bezradny...bezsilny...nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni...i to chyba tyle...tak po prostu...dopadło i już...Jest na to jakiś sposób ? Jest...

Rower...

   Jutro jadę na MP mastersów w ITT. A co...pożyczony rower, pożyczony kask, kombinezon się trafił psim swędem...doświadczenia zero....formy nie ma  (od 14 dni biorę jakieś gówna a katar nadal męczy)...
Jedno jest pewne...

Zostawię serce i płuca na trasie, nie będę wstydził się średniej, nie będę wnikał na czas...i być może nawet będzie ostatnie miejsce...kto wie...najważniejsze będzie to, że zrobiłem wszystko co mogłem tego dnia...pojechałem w trupa, porzygałem się na kresce...i wrócę do domu bez medalu, bez koszulki...ale bomby już nie będzie....wrócę szczęśliwy...prawie...


Chłopaki nie płaczą...

Posted by wicklowman
piątek, 25 kwietnia 2014
   Druga połowa marca. Składam zamówienie w sklepie Bikestacja.pl. Wcześniej spotkałem się z kilkoma negatywnymi opiniami o nich ale co tam...Mam na oku trzy konkretne rzeczy: bidony BMC, rękawiczki Giro i nogawki 3/4. Szukam tak aby wszystko było o jednego dostawcy. Jest, znalazłem, Bikestacja.pl. Wszystkie potrzebne mi produkty świecą się na zielono czyli są dostępne. Czego chcieć więcej...
Składam zamówienie, płacę i czekam. Po trzech dniach jest e-mail:
"niestety system błędnie oznaczył bidony, jest tylko jeden dostępny, czy zamówienie może pójść w takiej postaci"
Znajduję inne bidony. Żadne pro-tourowe ale pasują kolorystycznie. Pytam o dostępność. Odpowiedź brzmi: "są". Następnie piszę z prośbą aby zamienić BMC na te dostępne. Mijają trzy dni. Cisza. Piszę z prostym pytaniem: czy coś się ruszyło z zamówieniem. Odpowiedź krótka i na temat: "jutro wysyłka".
Mijają kolejne trzy dni. Status zamówienia na www bez zmian. Pytam co się dzieje. Odpowiedź nadchodzi dość szybko:
"bidony są dostępne, nogawki też, problem stwarza firma Shimano, dystrybutor marki Giro, bo nie dostarczył nam rękawiczek i nie rozumiemy o co za bardzo Panu chodzi".
Fuck !!! Co to jest ??? Postanowiłem poczekać jeszcze kilka dni. W między czasie trafiam na sklep gdzie znajduję wszystko co mi potrzebne. Zamawiam i płacę. O nic się nie boję bo wcześniej korzystałem już z usług tego sklepu. Tego samego dnia piszę do Bikestacja.pl, że rezygnuję z tego co zamówiłem prosząc jednocześnie o zwrot należności. Już tego samego dnia zostałem poinformowany o tym, że zamówienie zostało anulowane, w kolejnym e-mailu tekst o zwrocie należności. Bez zbędnych słów. Ani be ani me ani pocałuj mnie w dupę. Odpowiedzi wysyłane automatem...



  Po trzech dniach odebrałem przesyłkę ze sklepu Mikesport.pl. Wszystko tak jak się spodziewałem, rewelka.

   Obiecałem sobie, że nigdy już nie zaryzykuję jeżeli chodzi o Bikestacja.pl.

   Wczoraj szukałem kompletu śrubek do tarcz Campagnolo. Szukałem tylko na Allegro. Gdybym miał korby Shimano to byłoby bardzo różowo. Niestety do Campy znaleźć tego typu pierdoły w PL to nie lada sztuka.
Są na Allegro, znalazłem. Do tego fajne, czerwone. Będzie pasować pod ramę. Sprzedawca Bikestacja.pl, liczba dostępnych kompletów: 10. Ryzyk fizyk, co ma być to będzie. Stwierdziłem, że to co wystawiają na aukcjach to mają pewnie na stanie. Dzisiaj dostaję e-mail o treści:
"niestety system błędnie oznaczył Pana śruby jako dostępne, możemy zaproponować zielone, złote lub srebrne w tej samej cenie"
Ta, zielone czy złote to będą mi pasowały jak...pomyślałem sobie:


   Wziąłem te srebrne...już są wysłane...co tutaj więcej będę Wam pisał...




   Jakieś trzy tygodnie temu padł mój smartphone. Po tygodniu wrócił z serwisu naprawiony...niestety po kilku raptem dniach usterka wróciła i wrócił też smartphone do serwisu. Póki co "jadę" na zastępczym odcięty od internetów. Tutaj to i może dobrze, że tak się stało. Odpocznie człowiek trochę od "twarzo-książki".
To tyle jeżeli chodzi o rzeczy, które nam kolarzom do szczęścia potrzebne nie są.

   Wcześniej była drobna kraksa, w efekcie której wystrzeliła przednia oponka, pojawiły się drobne szlify na klamce i owijce, o szlifach (już znacznie większych) na ciele nawet nie wspominam (jak i o podartych rękawiczkach, rękawkach czy spodenkach).

   Co dalej ? Dzisiaj do serwisu poszedł GSC10 czyli czujnik prędkości/kadencji od Garnka. 10 dni (najmniej) treningów na GPS-ie co przyjemne nie jest bo przez ostatnie kilka dni zauważyłem jak wskazania prędkości wyraźnie "pływają". Przypomina mi się sytuacja sprzed kilku lat kiedy to serwis Garmina przysłał mi w ciągu kilku dni nowy czujnik z UK, a starego nawet nie sprawdzili co z nim nie tak. Teraz będą serwisować (tak to nazwali). Widać zmieniła się trochę polityka serwisowa... To tak na marginesie.

   Więcej. Na dzisiejszym treningu poszła szprycha w przednim Scirocco. Mega bicie, powrót do domu, zmiana koła. Jazdę dokończyłem ale już tyle kaemów ile miałem w planach to nie zrobiłem.
Jak się okazało to szprychy są z prostym łepkiem !!! W jednym źródle na zamówienie (czas oczekiwania to miesiąc), w drugim też trzeba czekać tydzień do 1,5 ale ceny nie znaju... BTW: czemu do kompletu kół Campa nie da choćby dwóch czy trzech zapasowych ??? Póki co kółko w zapasie jest więc nie ma co robić afery...

   Do wora trzeba jeszcze dorzucić mocno skrzywiony blat 52 (jak to się stało to nie mam zielonego pojęcia) plus zgubiona jedna śrubka od tarcz...

   Tak się zastanawiam czy nie przerzucić się na szachy...;)

Sezon na...defekt !!!

Posted by wicklowman
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
   Są święta. Pewnie nie ja jeden skosztowałem wczoraj trochę %%%. W lany poniedziałek postanowiłem wypocić wszystko i pojechałem pod Aptekę.
Start, Giewont, w lewo na Dobrą....i tak lecieliśmy, lecieliśmy i do mety zrobiła się jakaś dyszka. Dużo nas nie zostało, przyzwoite tempo i upierdliwy wiatr zrobił swoje. Odjechała dwójka. Dałem zmianę, dość mocną, hehe no przyznam, że było z wiatrem. Doszliśmy śmiałków. Tempa nie zwalniałem. Wręcz przeciwnie, pocisnąłem jeszcze mocniej lewą stroną i odjechałem na jakieś sto metrów może. I to nawet nie był żaden skok...pojechałem i tyle. Za jakiś km, może ciut więcej, zostałem łyknięty, a jęzor mi zwisał do pasa.
Jakiś koleś rzekł do mnie bardzo poważnym głosem: "jak nie będziesz wychodził na zmiany tylko tak sobie skakał to sobie tutaj nie pojeździsz". Zamurowało mnie z deczka. Zmiany dawałem. No może mniej niż inni ale czy ktoś to kuźwa liczy czy jak ? Może gość miał taką fazę przez cały trening, że nie widział kto kiedy jest na czubie ? I te skoki...jakie skoki ? To był jedyny moment kiedy wyrwałem się jak idiota do przodu. No i zostałem skarcony jak młody. Nie miałem siły na dyskusję. Coś tam wydukałem grzecznie pod nosem. Miałem jeszcze ochotę powiedzieć: "łap oddech bo kreska się zbliża i może zaraz Ci braknie...".

   Im bliżej "mety" tym zapiek większy. Mojego nowego kumpla już z nami nie ma. A ja na kreskę wleciałem dziś trzeci....taka sytuacja ;)

Taka sytuacja...

Posted by wicklowman
niedziela, 13 kwietnia 2014

   Hiszpania nadal czeka na podsumowanie, trzeba przebrać zdjęcia, podliczyć kilometry... A tymczasem jeżdżę. Pokuszę się nawet napisać, że trenuję ;)

   W tym sezonie, po słabo przepracowanej zimie, postanowiłem wpisać w swój kalendarz jak najwięcej łódzkich ustawek. Kolarska karuzela ruszyła na dobre z początkiem kwietnia, a ja mam już zaliczone trzy treningi w zacnym towarzystwie cyklomaniaków. 

   Wszystko zaczęło się w ostatni weekend marca. Na pierwszy ogień sobotnie Kasztany. Na zbiórce tłoczno, ładna pogoda, jest kilka znajomych twarzy. Rozmawiam z Andrzejem, z którym mam zamiar jechać na otwarcie sezonu w Sobótce. Krótko po starcie kilka słów z "młodym" Leduchem. 
Niektórych rowery zapierają dech w piersiach, ale i nie brakuje wśród nas zimówek.
Zjeżdżamy przed Giewontem ze Strykowskiej i zaczyna się trening. Skoki, zaciągi...czyli wszystko to, co na ustawkach jest na porządku dziennym. Noga swędzi (choć wiem, że może mnie to sporo kosztować) i próbuję swoich sił doskakując do małego odjazdu. "Co ma być to będzie". Moja przygoda trwała krótko. Odcięło mnie bardzo szybko...


...i nim się zorientowałem to jechałem już z drugą dywizją. Całe szczęście, że uodporniłem się na tyle, że nie robiłem z tego jakiejś afery. Uświadomiłem sobie jak cienki jestem i ile pracy jeszcze przede mną...

   Mimo sobotniej porażki postanowiłem pojechać w niedzielę pod Aptekę. Ta sama ekipa co dzień wcześniej plus Lisek, nowicjusz jeżeli chodzi o tego typu "imprezy". Wszystko było fajnie, pięknie...gdyby nie jakaś pieprzona dziura na trasie. Dziura jak dziura ale jak w pewnym momencie tylne koło jest w górze, a człowiek jedzie w samym środku sporej grupy to przestaje to być zabawne. Nie wiem jak ale zdołałem uniknąć dzwona. Niestety w momencie kiedy tylne koło powiedziało "welcome back" czyli znowu toczyło się po asfalcie, straciłem podsiodłową. Zatrzymałem się i było już po treningu... 

   Po dwóch tygodniach mogłem pozwolić sobie tylko na niedzielną Aptekę. Dzień przed moimi urodzinami pomyślałem sobie, że fajnie by było sprawić sobie jakiś mały prezent w postaci dobrej jazdy. Dość upierdliwy wiatr sprawił, że dość szybko stawka pękła na pół. Zostałem w czubie (nie cudem) i jechałem co swoje. Mniej więcej na dyszkę do kreski odjechało trzech, potem kolejnych trzech. Skoczyłem i doskoczyłem. Pokazałem sobie, że można. Kawałek dalej dojechało do nas dwóch...Przewaga nie była zbyt mała ale przez chwilę wydawało się, że nas łykną bo im bliżej mety tym więcej "czary mary". Zakręt w lewo, zmarszczka, przejazd. Marek pojechał, ja za nim. Odjeżdżamy we dwóch. Znów pokazałem sobie, że można...
Daję zmiany choć czuję, że pali się już rezerwa... Strzelam Markowi z koła. Nogi powiedziały dosyć. W zasięgu wzroku długa prosta....chyba widzę kreskę. Marek już dość daleko z przodu, ja złapałem oddech i postanowiłem nie dać się dogonić małej grupce z tyłu. Udało się...drugi na mecie. Usmarkany ale drugi...na ustawce ale drugi... Miał być prezent i był prezent...
Fuks ? Chyba nie. To raczej zaczyna wyglądać tak jak powinno. Teraz tylko jeden kierunek. Forma. Może już w czerwcu na MP...a jeżeli nie to później. Nie ważne...

@wiki



Kierunek: forma

Posted by wicklowman
piątek, 21 marca 2014
   Trochę mnie nie było...
   Dlaczego, przynudzać nie będę. W skrócie: od września ubiegłego roku przez jakieś 4 miesiące nie jeździłem. W styczniu parę razy wsiadłem, w lutym nie więcej niż w styczniu....amen.
Teraz siedzę sobie w Hiszpanii...takie tam rowerowe wczasy, co ze zgrupowaniem kolarskim nie mają absolutnie nic wspólnego.

   I tutaj sorprajs bo nie jestem w Calpe ;)

   Ale co tam hiszpańskie trasy, co tam katalońskie słońce, co tam piękne widoczki... W "naszym" środowisku zrobiło się gorąco...chyba nawet można powiedzieć, że wybuchła afera.


Sralpe

   Nasz świat został niestety brutalnie podzielony. Na tych co zimą trenują w Calpe (tudzież innym śródziemnomorskim kurorcie) i na tych co zimą trenują w Sralpe czyli naszym kochanym kraju.

   Przede wszystkim "ktoś" zaczął drążyć temat skąd sama nazwa Sralpe się wzięła. A ponieważ ten "ktoś" wie wszystko o wszystkim i wszystkich to definicję znalazł szybciej niż Maksel kręci na kilometr.
Otóż to nic innego jak szydzenie i naśmiewanie się tych wszystkich bidnych Poloczków trenujących w rodzinnych stronach z tych wszystkich trenujących w Calpe. Bo po jakiego grzyba jeździć gdzieś na drugi koniec Europy skoro u nas też można pokręcić kilometry... Bo naprawdę można, a już na pewno można było tej zimy. 
Jestem w Lloret De Mar. Jest pięknie. Jest słońce, jest ciepło. Są góry, jest morze. Barcelona na wyciągnięcie ręki bo zaledwie godzinę dwadzieścia pociągiem. Uwierzcie mi, że gdyby mnie było stać to wpadałbym tutaj z rodziną co roku o tej porze. Pojeździć, wypocząć... 

   Tegoroczny pobyt trafił mi się jak ślepej kurze ziarno. Tak więc korzystam. Jeżdżę, cykam foty, odpoczywam. Na twarzoksiążce już pewnie co najmniej kilka osób zdążyłem wkurw*ć do czerwoności. Bo oni tam się męczą bidulki w swoim Sralpe a ja mam wysrane na nich i na wszystko wokół nich. 
To nie tak. Doskonale wiem jak to jest bo sam jedną zimę spędziłem w Tatrach. Tak, tak, na rowerze. Ciężko trenowałem w mrozie i śniegu podczas gdy kilku moich kolegów spędziło sporą część lutego czy marca w ciepłych krajach. Nie czułem się gorszy od nich i jestem pewien, że oni nie czuli się lepsi ode mnie. 
Bo tak to już w życiu jest. Raz na wozie raz pod wozem. Dzisiaj ja jestem tutaj ale za rok mogę być zupełnie w innym miejscu, lepszym miejscu...i to się tyczy nas wszystkich.

   Tak więc Sralpe to, tak jak ktoś gdzieś napisał, takie nasze gówniane Calpe. Bez słońca i bez pięknych widoków...  Tylko nie do końca to wszystko wygląda na posrane. Wystarczy widzieć to co chcemy zobaczyć i będzie...pięknie. Bo wszędzie da się pokręcić i wszędzie można się zachwycać tym co nas otacza...

   A to, że MY nie szukamy okazji aby w końcu wyjechać z naszego szarego kraju i potrenować w ciepełku, tylko siedzimy przed monitorami i wymyślamy Sralpe ??? No cóż. Różni ludzie mają w życiu różne priorytety. Dla jednych całym światem są wyprasowane PRO skarpetki,  czy wylizany i świecący łańcuch, dla drugich dom i rodzina...przykładów jest jeszcze więcej ale wiadomo o co chodzi...

   Tak więc "bawmy" się ze Sralpe Polska a niekumaty sztywniak niech prasuje PRO skarpetki ;)

@wiki

p.s. 



   




Jest "afera"...

Posted by wicklowman

Copyright © ... - Black Rock Shooter - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan