Posted by : wicklowman niedziela, 13 kwietnia 2014


   Hiszpania nadal czeka na podsumowanie, trzeba przebrać zdjęcia, podliczyć kilometry... A tymczasem jeżdżę. Pokuszę się nawet napisać, że trenuję ;)

   W tym sezonie, po słabo przepracowanej zimie, postanowiłem wpisać w swój kalendarz jak najwięcej łódzkich ustawek. Kolarska karuzela ruszyła na dobre z początkiem kwietnia, a ja mam już zaliczone trzy treningi w zacnym towarzystwie cyklomaniaków. 

   Wszystko zaczęło się w ostatni weekend marca. Na pierwszy ogień sobotnie Kasztany. Na zbiórce tłoczno, ładna pogoda, jest kilka znajomych twarzy. Rozmawiam z Andrzejem, z którym mam zamiar jechać na otwarcie sezonu w Sobótce. Krótko po starcie kilka słów z "młodym" Leduchem. 
Niektórych rowery zapierają dech w piersiach, ale i nie brakuje wśród nas zimówek.
Zjeżdżamy przed Giewontem ze Strykowskiej i zaczyna się trening. Skoki, zaciągi...czyli wszystko to, co na ustawkach jest na porządku dziennym. Noga swędzi (choć wiem, że może mnie to sporo kosztować) i próbuję swoich sił doskakując do małego odjazdu. "Co ma być to będzie". Moja przygoda trwała krótko. Odcięło mnie bardzo szybko...


...i nim się zorientowałem to jechałem już z drugą dywizją. Całe szczęście, że uodporniłem się na tyle, że nie robiłem z tego jakiejś afery. Uświadomiłem sobie jak cienki jestem i ile pracy jeszcze przede mną...

   Mimo sobotniej porażki postanowiłem pojechać w niedzielę pod Aptekę. Ta sama ekipa co dzień wcześniej plus Lisek, nowicjusz jeżeli chodzi o tego typu "imprezy". Wszystko było fajnie, pięknie...gdyby nie jakaś pieprzona dziura na trasie. Dziura jak dziura ale jak w pewnym momencie tylne koło jest w górze, a człowiek jedzie w samym środku sporej grupy to przestaje to być zabawne. Nie wiem jak ale zdołałem uniknąć dzwona. Niestety w momencie kiedy tylne koło powiedziało "welcome back" czyli znowu toczyło się po asfalcie, straciłem podsiodłową. Zatrzymałem się i było już po treningu... 

   Po dwóch tygodniach mogłem pozwolić sobie tylko na niedzielną Aptekę. Dzień przed moimi urodzinami pomyślałem sobie, że fajnie by było sprawić sobie jakiś mały prezent w postaci dobrej jazdy. Dość upierdliwy wiatr sprawił, że dość szybko stawka pękła na pół. Zostałem w czubie (nie cudem) i jechałem co swoje. Mniej więcej na dyszkę do kreski odjechało trzech, potem kolejnych trzech. Skoczyłem i doskoczyłem. Pokazałem sobie, że można. Kawałek dalej dojechało do nas dwóch...Przewaga nie była zbyt mała ale przez chwilę wydawało się, że nas łykną bo im bliżej mety tym więcej "czary mary". Zakręt w lewo, zmarszczka, przejazd. Marek pojechał, ja za nim. Odjeżdżamy we dwóch. Znów pokazałem sobie, że można...
Daję zmiany choć czuję, że pali się już rezerwa... Strzelam Markowi z koła. Nogi powiedziały dosyć. W zasięgu wzroku długa prosta....chyba widzę kreskę. Marek już dość daleko z przodu, ja złapałem oddech i postanowiłem nie dać się dogonić małej grupce z tyłu. Udało się...drugi na mecie. Usmarkany ale drugi...na ustawce ale drugi... Miał być prezent i był prezent...
Fuks ? Chyba nie. To raczej zaczyna wyglądać tak jak powinno. Teraz tylko jeden kierunek. Forma. Może już w czerwcu na MP...a jeżeli nie to później. Nie ważne...

@wiki



Leave a Reply

Subscribe to Posts | Subscribe to Comments

Copyright © ... - Black Rock Shooter - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan