Posted by : wicklowman sobota, 16 sierpnia 2014

  O tegorocznym Tour De Pologne Amatorów
   

   Buziak przed startem to fajna sprawa...

   Myślałem, że się miniemy ale udało się. Szedł w dół kiedy to ja kierowałem się w stronę ronda. Buziak, dwa słowa....pomyślałem: "do zobaczenia na mecie synku"
Start w tym roku traktowałem jakoś wyjątkowo. Kogoś brakowało ale ten całus od syna dał mi więcej energii niż najlepszy shoot czy izotonik. Nie zależało mi na żadnym miejscu, nie wyznaczyłem sobie żadnego minimum. Mówiłem Andrzejowi (dzięki za towarzystwo) co prawda, że chciałbym być w drugiej setce...ale jakoś później o tym nie myślałem. 

   Ząb...

   Zacząłem dość ostro, przecież to 4 km z hakiem więc wytrzymam. Gdzieś w połowie zaczęło dziać się coś co nie powinno. Słabłem szybko, za szybko. Zmęczony dotarłem do szczytu. W Zębie w prawo i dalej pod górę. Głowa swoje, nogi swoje. Tego dnia jakoś nie mieli zamiaru się dogadać. Z metra na metr było już tylko gorzej i wolniej. Na szybkim i wąskim zjeździe przez Leszczyny próbowałem nadrobić. Przejazd przez Zakopiankę. W Białym Dunajcu stojący z obu stron kibice sprawili, że pojawił się uśmiech...

   Gliczarów...

   Początek to pikuś (teoretycznie). Ale co będzie na ścianie Bukovina skoro już teraz brakuje mocy ? Jechałem swoje. Psycha troszkę siadała bo mijali mnie wszyscy Ci, których ja minąłem pod Ząb. W oddali widziałem już schody. Zdjąłem okulary i nerwowo szukałem na nie miejsca. Ostatecznie wylądowały z przodu, za rozpiętą koszulką. Nie cieszyłem się już na widok kibiców. Okulary wypadły i musiałem się zatrzymać. Z tego wszystkiego nie podziękowałem komuś, kto pomógł mi ruszyć z miejsca. Ujechałem 500 metrów i wypadły ponownie. Chyba głowa zaczęła pracować bo przypomniałem sobie o tylnych kieszonkach. Na samym szczycie słyszę "dawaj Michał, dawaj". To był Robert, kolega, z którym kiedyś się ścigałem... W lewo i zjazd, czas na złapanie oddechu, tutaj już o nadrabianiu nie myślałem.



   Od ronda do mety...

   Równe 4 km podjazdu. Nie wiem czemu ale finałowy odcinek wyszedł mi chyba najlepiej. Może to uczucie, że koniec już blisko ? Jechałem równo, oddech jakby lżejszy. Pojawiły się barierki z lewej jak i z prawej. Jakieś dzieciaki krzyczeli "rzuć bidonem". Uśmiechnąłem się znowu... Gdyby mi tak dobrze szło na trasie jak im szły okrzyki to pewnie byłoby pudło ;) Mija mnie trzech tuż przed metą...koniec.



   Gdzie on jest...

   Nawet nie pamiętam jak bardzo byłem zmęczony. Szukałem wzrokiem syna. Rozglądając się a to w lewo a to w prawo nawet nie zauważyłem kiedy na mojej szyi pojawił się medal. Rozglądałem się nerwowo. Zobaczyłem Andrzeja ale przecież to nie o niego chodziło. Masa ludzi...na mnie nikt w tym roku nie czekał...



p.s. I On był cały czas na basenie :)
p.s. II 447 miejsce open
p.s. III zatrucie, które prawdopodobnie zaczęło dawać się we znaki tuż po starcie puściło mnie po tygodniu...

   

{ 1 komentarze ... read them below or add one }

  1. Dzięki Michał dla Ciebie i Twoich rodziców za "opiekę" :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © ... - Black Rock Shooter - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan